Miesiące 4, 5 i 6...

grudnia 01, 2015 0 Comments

Szyjka macicy skraca się coraz bardziej, mam absolutny zakaz jakiejkolwiek aktywności. Nie mogę biegać, używać orbitreka, robić treningów, ani nawet chodzić na spacery!

W pracy proszę o skrócenie dnia do ośmiogodzinnego, a po powrocie do domu leżę, trzymając nogi na oparciu kanapy. Sprzątam w weekendy, gdy nie muszę wychodzić do biura, uważając na każdy krok. 

Straszy mnie perspektywa dziecka wypadającego ze zbyt płytkiej macicy. Regularnie przyjmuję Luteinę, jest to niefajne i męczące i nie wyobrażam sobie że będę musiała to robić jeszcze przez kilka miesięcy. W coraz większej ilości czynności wymagam pomocy, nawet stanie bywa problemem. Chodzę do pracy i staram się żyć jak wcześniej, ale ciężko idzie mi przywiązanie się do kanapy. Czuję jak mięśnie mi zanikają, a tkanka tłuszczowa nagle przypomina sobie o możliwości rozrostu, choć bardzo uważam na swoją dietę. Mdłości powoli ustępują, staram się więc jeść coraz więcej rzeczy i myślę, że to fajnie że mój dzieciak w końcu poczuje smak brokułów, nabiału, i wielu całkiem niezłych warzyw. Nadchodzi też niezły moment na wspólne zamieszkanie. Wiąże się to ze zbędnymi emocjami, krzykami i uniesieniami, ale postanawiamy dać radę. W końcu fajnie będzie mieć rodzinę J

Powoli przekonuję się do tego że coś tam we mnie rośnie, choć wydaje mi się że to jakiś obcy.

a brzuch powoli zaczyna wchodzić wszędzie przede mnąNagle na początku 5 miesiąca tyję 5 kg, a pod jego koniec kolejnych 5. Wiem że coś jest nie w porządku, jestem w stanie zabić za najmniejszy kawałek słodycza który znajdę na swojej drodze (przecież ja nie lubię słodyczy!!!), ale po ich zjedzeniu jest mi słabo, serce kołacze, ciśnienie skacze, a ja usypiam w miejscu. Podobnie rzecz ma się z pieczywem i cięższymi potrawami. Muszę jednak czekać na wykonanie krzywej cukrowej do 26 tygodnia ciąży. Postanawiam przejąć się tym nagłym tyciem i przejść na dietę jeszcze przed badaniami – odstawiam słodycze i to, po czym czuję się źle – większość pieczywa, makaronów, białego ryżu itd.

W 26tc. zapada wyrok – wyniki są jakie są, dopadła mnie cukrzyca ciążowa. Od tej pory czekają mnie wizyty u diabetologa lub dietetyka, zaprzyjaźnienie się z glukometrem, regularne kłucie palca i pomiary cukru wskazujące co mogę jeść a czego nie. Nie wiem jeszcze, że z każdym kolejnym tygodniem będzie coraz gorzej i będę musiała eliminować coraz więcej i więcej aż prawie nic mi nie zostanie.

Wszyscy mówią o przypływie energii w drugim trymestrze. Ja mimo ograniczeń ruchowych rzucam się w wir pracy aby nie myśleć o tych wszystkich przeciwnościach i aby przygotować wszystkich na moją przerwę w pracy i jestem coraz bardziej zmęczona. Niestety zastrzyk energii przegapiam – przysłania go moje przemęczenie. Jeśli macie możliwość skoncentrować się w tym czasie na sobie, wyjechać na długi urlop, odpoczywać z książką, chodzić do teatru – gorąco Was do tego zachęcam. Ta energia nie przełoży się w cudowny sposób na później, nie zaczeka aż do niej dołączycie.

W tym czasie nasz Dzieciak zyskuje imię. Początkowo miał być dziewczynką, jednak intuicyjnie dostał imię „Dzieciak”. Któregoś dnia moja mama oburzyła się, że nie mówimy dzidzia, czy w jakiś inny pieszczotliwy sposób który nie przyszedł mi do głowy i trochę na przekór odpowiedziałam: „ok, skoro musi mieć imię, to będzie Mirek, pasuje?” (z tym imieniem wiąże się pewnego rodzaju anegdota z bohaterem nazywającym się w wysublimowany sposób Mirek Cierucha). Nie przypuszczałam jednak, że to odwróci się przeciwko mnie, bo gdy tylko okazało się że to chłopak to cała rodzina zaczęła nazywać go Mirkiem, a my sami – mówić tak do brzucha.
Wybór imienia okazał się trudniejszy niż myśleliśmy, a tworzenie kolejnych kilometrowych list wiele nie wnosiło, bowiem mieliśmy te listy dwie różne.
Ostatecznie znaleźliśmy imię które podobało się nam wspólnie, a w dodatku wydawało się pasować do człowieka zamkniętego w moim brzuchu.

Któregoś wieczoru podjęliśmy decyzję – mieliśmy zostać rodzicami Kazika.

0 komentarze:

Walka z mdłościami

października 20, 2015 0 Comments

Przerabiają to tysiące kobiet, które zachodzą w ciążę. Jak walczyć z mdłościami, wymiotami i nadwrażliwością na zapachy? 

Metod jest wiele. Słowem wstępu dodam tylko że nie jestem w stanie zarekomendować żadnej konkretnej bo po prostu nic mi nie pomagało. 

Do czwartego miesiąca po prostu nonstop męczyłam się z tą przypadłością. W połowie czwartego miesiąca nadwrażliwość na zapachy i mdłości zaczęły samoistnie ustępować, aż zmniejszyły się na tyle że przestały przeszkadzać. Podobnie jak uczucie metalicznego posmaku w ustach. Ale poniżej porady których się chwytałam, niektóre chwilowo przynosiły ulgę na kilka minut J

Napar z imbiru
Kupujemy świeży korzeń imbiru, obieramy, kroimy w plasterki, zalewamy wodą i gotujemy około 10-15 minut. Pijemy bardzo ciepły, małymi łyczkami, kilka razy dziennie. Gdy znudzi się Wam smak – możecie wkropić trochę cytryny. Imbir jest o tyle fajny że działa też przeciwzapalnie, więc asekuracyjnie dodawałam go do herbaty całą jesień i zimę – w ciąży szczególnie powinnyśmy dbać o nasze zdrowie i o to aby się nie przeziębiać

Przekąski imbirowe
Zasada jak wyżej – bo podobno działa. Do ulubionych metod moich znajomych należały przegryzane przez większość dnia herbatniki imbirowe. Należy jednak uważać aby nie przesadzać z ilością słodyczy! Podobno nieźle działają również krople imbirowe rozpuszczane w wodzie przed jedzeniem

Migdały
Przegryzane kilka razy dziennie, w niewielkich ilościach. W dodatku oleje zawarte w migdałach i orzechach pomagają poprawnie rozwijać układ nerwowy płodu, więc są jak najbardziej wskazane

Picie
To najważniejsza zasada. Jeśli wymiotujecie – musicie się prawidłowo i często nawadniać. Jeśli macie przypuszczenie że doszło do odwodnienia – nie bójcie się zgłosić do lekarza lub na izbę przyjęć do szpitala. To jest groźne nie tylko dla Was ale i dla ciąży. Picie małymi łyczkami pomaga zmniejszyć mdłości. Każdy ma tu inną zasadę – oczywiście najzdrowsza jest woda niegazowana, ja preferowałam wodę z cytryną lub z cytryną i miętą, najczęściej gazowaną bo wtedy było mi lepiej. Niekiedy pomagała również cola (wybierałam zero bo nie lubię słodkich napojów) pita bardzo powoli – pewnie, że to niezdrowe, ale w takim stanie łapiesz się wszystkiego co przynosi ulgę. Utrzymanie niezupełnie pustego żołądka pomaga na mdłości

Mleko
Podobno pite rano na czczo pomaga

Jedzenie
W małych ilościach ale często, tak aby żołądek nie był zupełnie pusty

Cytryna
Wkrapiana do wody, do herbaty, napoje cytrynowe – zasada jak z colą, pite powoli, po kilka łyków

Mięta
Dodawana świeża do napojów, wody, żucie gumy

A przede wszystkim

Spokojnie, to naprawdę przechodzi. Wiem że trudno w to uwierzyć, ale to kiedyś minie, choćby nie wiadomo jak strasznie utrudniało życie

0 komentarze:

Miesiące 1-3

września 16, 2015 0 Comments

Pierwszy kwartał po czasie wspominam jak przez mgłę. Nieustanny strach czy ciąża przetrwa. Czy dam radę być matką. Czy powinnam nią być. Czy stworzymy rodzinę z ojcem dziecka czy nie będziemy podejmować takiego wyzwania. I kiedy do cholery ustąpią te okropne mdłości!

Niedługo po odkryciu ciąży wybieram się na ślub przyjaciółki. Moje ciało jeszcze nie tyje, ale okazuje się że obie sukienki które kupiłam nie chcą się zapiąć – moja talia w cudowny sposób powiększyła się o kilka centymetrów! No jak?! Dopiero po jakimś czasie zauważyłam że wszystkie narządy powoli powoli zaczynają się przesuwać nieco wyżej i talia ulega zanikowi…
Dramat sukienki nie był jednak jedynym. Bo jak tu dojechać do pracy gdy nagle trzeba zjechać na przystanek i wymiotować do kosza przy akompaniamencie półuśmieszków obserwujących, czekających na autobus? Jak w ogóle jechać, gdy mózg nagle zamienia się w gąbkę i rozum podpowiada nieracjonalne zachowania na drodze? W końcu udało mi się zrozumieć tok myślenia przeciętnej kobiety (wybaczcie mi babeczki, ale część z nas na ogół nie umie zbyt dobrze jeździć lub zachowywać się na drodze). Przykład: jadę sobie swoim pasem, obok dojazdówka, zbliża się samochód przede mną, a mój mózg podpowiada mi: „a co go będziesz wpuszczała, niech sobie zaczeka” – wzrok na sztywno ustawiony na wprost i stopa w gaz, aby przypadkiem nikogo nie wpuścić. Albo: dojeżdżam do skrzyżowania, jestem na podporządkowanej, patrzę w lewo, samochód jest daleko i myślę: „szkoda ryzykować, nie wyjeżdżam” – samochód jest coraz bliżej, „nie wyjeżdżam” – samochód jest już całkiem blisko, „a co tam, najwyżej się zatrzyma, wyjeżdżam” i zajeżdżam drogę. No nie powinny mnie dziwić żadne klaksony! Jednak każdy z nich powoduje niesamowite spięcie i stres oraz przelewanie się w brzuchu, w dodatku niekiedy naprawdę jest mi słabo i nie mogę przekroczyć 50 na godzinę, żeby nie zarzygać sobie kierownicy. Robię więc specjalną naklejkę i choć w to nie wierzyłam – muszę przyznać że zaczyna działać. Nadal snuję się prawym pasem z przepisową prędkością, ale klaksony jakby nagle się ucięły.

Najgorzej jest z zapachami. Otwarcie lodówki powoduje bieg do kibla. Wejście do sklepu z jakimikolwiek produktami spożywczymi – bieg do kibla. Z niespożywczymi zresztą też. Wystarczy że poczuję czyjeś perfumy, ba! Podrzędny dezodorant – i kibel. W pracy rzygam tyle razy że dziwię się że nikt jeszcze nie zrobił się podejrzliwy. Najgorsze są pory lunchu – jestem zmuszona zabierać laptopa i całymi godzinami pracować na kanapie na korytarzu, bo jak tu tolerować zapach chleba, ogórka czy nie daj boże ryby!!! Kilka razy ktoś przyłapał mnie również na tym, że oparta o nadgarstek zwyczajnie kimam – ale to jest nie do przejścia, regularnie między 12.30 a 13.30, nawet jeśli udaje mi się utrzymać powieki w górze, przysypiam. Do jedzenia sprawdza się tylko ciemne pieczywo i pomidory. Przez trzy i pół miesiąca jem chleb z pomidorami, pomidory z przyprawami, same pomidory, sam chleb, pomidorową, chleb z pomidorową i tak w kółko. Już nie mogę patrzeć na kolor czerwony i pochodne, ale tylko po tym nie rzygam. Nie tyję w ogóle, twarz i ręce jakby chudną, ale czemu się dziwić przy takiej diecie.
Tarczyca rzeczywiście wykazała sporą niedoczynność, więc od początku ciąży biorę Euthyrox w dawkach które mają pomóc zbić ten wynik i donosić ciążę.
Na domiar złego szyjka jest tak krótka że prawie w ogóle jej nie ma i lekarz każe mi leżeć – ale jak leżeć, jak muszę pracować i zarabiać żeby za coś wychować później dziecko.
Na jajniku zrobiły się krwiaki.


początki - jeszcze nie grubo ale już nie wspaniale ;)Całymi dniami brzuch boli mnie jak przy okresie – muszę łykać nospę 3x dziennie. A podobno w ciąży miało być tak fajnie. Bez okresu, z uśmiechem na ustach, z piękną cerą (co chwilę wyskakują mi pryszcze), włosami (nie zauważyłam aby wypadały mniej), paznokciami (wyglądają tak jak przed ciążą), z promienną aureolą (czuję się jak wielkie g, ciągle zarzygana, martwiąca się aby nie dopadło mnie np. podczas spotkania u klienta, niewyspana lub budząca się z kiblem odbitym na policzku, w dodatku w niedopinających się sukienkach). Nie, zdecydowanie ten kto nazwał ciążę stanem błogosławionym chyba się z kimś na łby pozamieniał. Albo w ciąży nigdy nie był.
Przerażona tym czy nie zrobiłam krzywdy dziecku (lekarz zapewnia że nie – do 3 miesiąca łożysko nie przepuszcza substancji toksycznych i jeśli nie uda mi się od razu mam odstawiać do końca I trymestru, a jeśli coś ma zaszkodzić i dojdzie do poronienia to pewnie i tak by się tak stało) papierosami odstawiam tak szybko jak to możliwe, przez pierwszy tydzień wypalam ich jeszcze kilka, bo ciężko pogodzić nagłe rzucenie z tym ogromem stresu. Później śni mi się że palę, niemal codziennie, do końca ciąży.

Wszystko nie tak, a jednak – tam podobno naprawdę rośnie dziecko. Nie do końca jeszcze wiem co to znaczy, ale rozumiem że chyba będę matką.

0 komentarze:

Dzień 0

sierpnia 11, 2015 0 Comments

Bardzo długo staraliśmy się o Kazika, choć nigdy wcześniej nie wiedzieliśmy że będzie Kazikiem.

Nic nie przynosiło efektów, raz się niemal udało ale po kilku tygodniach nadszedł spóźniony okres i mimo zapewnień że to się często zdarza – głęboko przeżyłam tę stratę.

Lekarka zasugerowała odpuszczenie albo rozpatrzenie innych możliwości. Mimo tego staraliśmy się kolejny rok, w trakcie którego było coraz gorzej. Ostatecznie nadeszło odsunięcie, rozwarstwienie relacji i rozwód.
Pogodziłam się z myślą że dzieci mieć nie będę, nigdy nie były one moje marzeniem w obliczu obawy o nieumiejętność bycia matką, jednak ta nowa myśl smakowała gorzko. Człowiek jednak przywyknie do wszystkiego.

Zaczęłam budować swoje życie na nowo, próbowałam z kim innym, nie udało się, za to nauczyłam się żyć szczęśliwie sama ze sobą. Nie można gorzknieć w wieku lat 30 i wykrzywiać ust w grymasie z tego powodu, że nie ma się swojej drugiej połówki. Drugie połówki nie istnieją. Dopóki nie zrozumiemy że sami w sobie stanowimy od zawsze zintegrowaną całość, nie będziemy w stanie prawidłowo funkcjonować.
Tak więc budziłam się w sobotnie poranki pełne słońca i uśmiechałam do lustra, z radością natarczywie szorowałam całe mieszkanie, paliłam ulubione papierosy na balkonie, myłam samochód lub coś przy nim naprawiałam a wieczorami wybierałam się na długie przejażdżki. Byłam wolna i szczęśliwa sama ze sobą. Świadoma wad i niedoskonałości, ale w końcu na tyle dorosła aby wiedzieć że nie przeszkadzają mi w życiu tak jak mi się wydawało w wieku lat 15tu – w końcu z dużym tyłkiem też można szybko jeździć i czuć wiatr na twarzy, źle układające się włosy też nie muszą być jakimś koszmarem, wystarczy założyć odpowiednią czapkę, a za krótkie paznokcie pomalować zwodniczo ciemnym lakierem.

Aż któregoś wieczoru spotkaliśmy się aby powiedzieć sobie, że nie możemy już nigdy utrzymywać ze sobą kontaktu, bo po rozstaniu to jednak zbyt odległe, bolesne i nie na miejscu. Do tej rozmowy wypiliśmy dostatecznie dużo niezłego wina i następnego dnia rano obudziliśmy się raczej z kacem moralnym.

Jakoś tak niedługo wcześniej zaczęła mi niedomagać tarczyca i mimo nieustannie regularnych treningów przytyłam w miesiąc chyba z 5 kilo, co było zaskakujące i trochę tragiczne w obliczu zbliżających się ciepłych dni. No bo jak to, słońce za oknem, ja od wielu miesięcy przebiegam na skrzypiącym orbitreku miliardy kilometrów, doprowadzając hałasem gruchota okolicznych sąsiadów do furii, a tu jakaś oponka na brzuchu? No skąd? Postanowiłam iść do lekarza i porobić badania.

Mniej więcej 3 tygodnie po winnej nocy był panieński mojej przyjaciółki. Baloniki, róż, królicze uszka, różdżka wróżki, piękna przyszła Panna Młoda, domówka w kameralnym gronie, wszystko było niemal idealne. Do ideału brakowało jednak kilku kieliszków, jakoś alkohol mi nie wchodził!!! Byłam okrutnie pijana i jednocześnie nie mogłam pochłonąć więcej niż – jedno piwo bezalkoholowe, lampkę szampana i kieliszek wina. Ja!!! Dla mnie wino nie miewało ograniczeń! No cóż, najwidoczniej nie był to odpowiedni wieczór, nadrabiałam więc papierosami.
Następnego dnia, w niedzielę, zadzwonił do mnie Danny i chyba przywiózł mi colę na wytrzeźwienie gdy usłyszał mój głos – słowem: dawno nie miałam takiego kaca. Nie byłam w stanie usiedzieć prosto na taborecie w kuchni. Ewidentnie zatrucie, bo cóż by innego. Po jego wyjściu wzięłam jeszcze ze dwa łyki coli i poszłam to wszystko przespać.

Miewacie czasami sny o których wiecie że są prawdziwe? No cóż, ja też niezbyt często. Tym razem jednak było inaczej. Przyśniła mi się jasna kuchnia - to jeszcze zrozumiałe, w końcu lubię gotować, moja ówczesna kuchnia była na to zbyt mała, marzyłam o większej powierzchni i powrocie do pichcenia. Jednak w pewnym momencie odeszłam od kuchenki i podeszłam do wysokiego krzesełka w którym siedział mały człowiek ze śliniakiem i zaczęłam do niego mówić. I WIEDZIAŁAM że to moje dziecko. Obudziłam się jednocześnie spadając z łóżka i krzycząc „o fuck!”.
Niewiele myśląc ubrałam się, nawet nie próbując doprowadzić moich skacowanych włosów do ładu, wpakowałam się do samochodu i pojechałam do pobliskiego Tesco, jednocześnie licząc.
Tamtej nocy nie mogło do niczego dojść (abstrahując od miliardów razy gdy się staraliśmy i wyroku „nie da się mieć dziecka”),  bo przecież uważaliśmy i bo przecież to powinien być tydzień po owulacji i w ogóle to abstrakcyjne i może jednak zawrócę do domu i pójdę spokojnie spać.

Na wszelki wypadek kupiłam jednak test. A właściwie trzy różne. W poniedziałek obudziłam się bladym świtem i poszłam sikać. Po dwóch minutach zaczęłam krążyć wokół testów i z ulgą stwierdziłam że każdy z nich pokazuje jedną kreskę. No cóż – jestem pojebana, kto by robił takie rzeczy na podstawie snów?
Zaczęłam na spokojnie szykować się do pracy i pewnie po prostu bym do niej pojechała, gdyby nie to że podczas malowania rzęs mascara wypadła mi z dłoni i spojrzałam na szafkę stojącą przy umywalce – zostawiłam na niej jeden z testów. Gdy spojrzałam na niego pod tym kątem, zauważyłam że ma jakąś dziwną rysę. Wzięłam go do ręki i poszłam do kuchni – stojąc pod oknem zobaczyłam że promienie słońca powodują, że wygląda jakby była na nim delikatnie zarysowana kreska numer dwa!!! Rzuciłam się do kosza, wyjęłam z niego poprzednie dwa testy i okazało się że mają podobną skazę. Zamiast do pracy pojechałam najpierw na badanie krwi.
Po południu odebrałam wyniki, wskazujące na mocną niedoczynność tarczycy (to te sprzed jakiegoś czasu) i kolejne, na 5 tydzień ciąży.

Co wyprawiałam tego wieczoru nie będę sobie ani innym przypominała. Przyjaciółka musiała długo słuchać mojego ryku zanim zrozumiała co się stało. Ostatecznie ubrałam się i taka zaryczana, zapuchnięta, chyba nawet w byle jakim dresie, stanęłam na progu przyszłego ojca Kazika, aby oświadczyć mu że wiem że już mieliśmy się nie widywać, ale może to nie taki dobry pomysł bo jestem w ciąży.

Nie da się opisać tego, jakim szokiem jest wiadomość o ciąży gdy myślisz że już nie będziesz mieć dzieci. Nie chodzi o niechęć, ale nie ma też ogromnego wybuchu radości. Jest głównie strach, niepewność i niedowierzanie. Mi te uczucia towarzyszyły pełne trzy miesiące, zanim minął czas największej szansy na poronienie i trochę się uspokoiłam. Na radość trzeba naprawdę długo zaczekać.

0 komentarze: