9 miesiąc

stycznia 31, 2016 0 Comments

36 tydzień, ostatnia prosta. No i tkwię tu w środku nocy, nie żebym specjalnie miała ochotę chodzić później niewyspana i nie żeby nastąpił nagły przypływ energii końca ciąży, o którym wszyscy dookoła tyle mi mówią. 

Nie. Kazik jest pilnym dzieckiem i postanowił wyćwiczyć się w wyciąganiu, przeciąganiu oraz robieniu rowerków przed narodzinami. Niestety, mój brzuch nie jest zbyt wielki i pojemny i zwyczajnie trudno się w nim pomieścić choćby nieruchomo, a w wypadku nocnych harców czuję jak prawa strona żeber niemal poddaje się pod naporem (jestem przekonana że to by nastąpiło gdybym nie podtrzymywała ich dłońmi i nie wciskała jego maleńkich słodkich stópek siejących spustoszenie pod nie), a lewy jajnik puchnie od boksowania. Wzmożona aktywność przypada na najlepsze godziny, bo po co ktoś miałby odpoczywać między 23 a 5 nad ranem?

Efekt jest taki, że ledwo udaje mi się zwlec z łóżka w okolicach 9 na pomiar cukru, który oczywiście po takiej przemęczonej nocy jest za wysoki, biorę leki, po półgodzinie podsypiania zjadam pierwsze śniadanie w imponującym rozmiarze (1 wasa + ½ plasterka żółtego sera + ogórek kiszony) i choć wiem że nie powinnam po jedzeniu iść spać, to… z zamkniętymi (jeszcze!) oczami wracam pod cieplutką kołderkę.

Bywają oczywiście dni gdy udaje mi się zwlec o jakiejś kulturalnej porze w rodzaju 7 czy 8 i zmusić do tego aby nie wrócić natychmiast do wyrka, jednak wiąże się to z koniecznością drzemki w okolicach południa, a najdalej wczesnego wieczoru, co bezczelnie rozbija cały dzień i czyni go nieco bezproduktywnym.

Oczywiście, mogłabym próbować powstrzymać drzemki w ciągu dnia i po prostu paść na twarz mimo nocnego „tanu tanu” mojego brzucha, pewnie że bym mogła – właśnie wytrzymuję tak drugi dzień z rzędu, sińce pod oczami mam już niemal do podbródka, a żebra wymagają natychmiastowego uciskania i ratowania przed połamaniem. Tak więc jutro chrzanię zasady i idę spać nawet jeśli słońce będzie świeciło mi prosto w twarz – wtedy kiedy mały uzna że się nudzi i też zaśnie. Trzeba korzystać z dobrodziejstwa czasu póki jeszcze można J


A co do napływu energii… błagam, nie chcę już słyszeć od dziewczyn które nie mają żadnych dzieci: „ ech, powinnaś się cieszyć, pod koniec ciąży nie masz nic do robienia i jeszcze ta energia wynikająca z wiecznego wypoczynku!”. Cieszę się doświadczeniem innych, naprawdę na zdrowie, ale jednak ja mam nieco inne doświadczenia. Choć nadal liczę na to że ostatnie tygodnie jeszcze mnie zaskoczą i przeniosę góry J

0 komentarze:

Wyzwanie: malowanie!

stycznia 16, 2016 0 Comments

Zanim zabraliśmy się za remont wydawało nam się, że zajmie jakieś dwa dni. No bo w sumie co to jest – szybkie malowanie, celem odświeżenia mieszkania, i już! 

Ostatecznie te dwa dni rozciągnęły się na niemal miesiąc, morderczej pracy po kilkanaście godzin dziennie – amator, kobieta w 7/8 miesiącu ciąży i co jakiś czas koledzy wpadający z pomocą. Niestety, gdy już się zabierzecie za zrobienie czegokolwiek po swojemu, natychmiast okazuje się, że tysiąc innych miejsc się sypie, wygląda gorzej niż powinno, albo wręcz odpada na głowę. No ale nie ma tego złego, udało nam się uporać w podstawowym zakresie z tym co chcieliśmy, zostawiliśmy mnóstwo niedoróbek które kłują nas w oczy, nierówności, plam, niedomalowań – i przesunęliśmy to wszystko na „remont za jakieś 5 lat, gdy uda nam się odłożyć pieniądze i Kazik już podrośnie”.

Jedną z najważniejszych kwestii było przygotowanie pokoju dla naszego przyszłego syna. Wymyśliłam sobie, że chciałabym aby ściana pod którą postawimy łóżeczko kontrastowała z innymi tak, aby wzbudzać jego ciekawość i jednocześnie stworzyć mu ciekawy zakątek, odmienny od zwyczajnych czterech kątów w kolorze „nietuzinkowy ecru”. Jakiś czas sprzeczaliśmy się odnośnie odcienia tego koloru i ostatecznie postanowiłam zaufać Tacie Kazika, który jednak ma większe wyczucie kolorystyczne ode mnie – a przede wszystkim umie sobie wyobrażać przestrzeń (mój mózg posiada jakąś dysfunkcję w tym zakresie). Tym sposobem nabyliśmy farbę Turkusowy Archipelag (do tej pory nie mogę wyjść z podziwu odnośnie tych romantycznych nazw śmierdzących farb do ścian i sufitów!) z serii Kitchen&Bathroom Duluxa. Czemu akurat ta seria? Poza odpowiednim kolorem – staraliśmy się malować mieszkanie farbami jako tako zmywalnymi, biorąc pod uwagę kolejny remont dopiero za kilka lat oraz perspektywę rosnącego brzdąca, uczącego się chodzić i macającymi łapkami wszystko co znajdzie na swojej drodze. Pozostałe ściany pokryliśmy więc serią Easy Care, ale ta nie miała odpowiednio intensywnego turkusowego odcienia, więc postanowiliśmy wykorzystać te przeznaczone do miejsc narażonych na wilgoć i trudne warunki – zważywszy że chodziło o ścianę umiejscowioną przy łóżeczku niemowlaka uznaliśmy że to jak znalazł.

I rzeczywiście było to strzał w dziesiątkę – okazało się że te farby są mniej toksyczne, śmierdzące i nawet ciężarna (oczywiście uzbrojona w maseczkę!) może oddać się malowaniu ściany.
Za puszkę 2,5 litrową zapłaciliśmy około 75 zł, na potrójne pokrycie ściany (wystarczyłyby pewnie 2 warstwy, ale zamalowywaliśmy własne niedociągnięcia, więc trzecia poszła profilaktycznie) wykorzystaliśmy pewnie jakąś 1/5 objętości…

No dobrze, ale jak się za to w ogóle zabrać?

Zaczynamy od zabezpieczenia pomieszczenia – całe dokładnie odkurzamy, następnie podłogę wykładamy folią (lepsza jest gruba, najcieńsza i najtańsza szybko się drze i okropnie ślizga pod nogami, szczególnie jeśli pod nią są panele, deski lub terakota) i przyklejamy do listew przypodłogowych za pomocą szerokiej taśmy malarskiej. Malowaną ścianę dokładnie oddzielamy od niemalowanych poprzez naklejenie na niemalowane powierzchnie taśmy malarskiej – szerokiej, a najlepiej dwóch pasków jeden obok drugiego (wałek lub czasami za daleko polecieć i pomazać nie tą ścianę, którą powinien). Najlepiej przyklejać pasy jak najdłuższe, im więcej łączeń tym więcej szans na nierówności!
Ścianę dokładnie zmiatamy czystą szczotką, aby mieć pewność że nie pozostały na niej żadne paprochy. 

Zakładamy odzież ochronną (w wypadku ciężarnych – najlepiej w ogóle nie malować, ale jeśli się za to zabieracie to koniecznie pamiętajcie o maseczce i rękawiczkach!) i otwieramy farbę, którą musimy najpierw dokładnie rozmieszać, np. starym śrubokrętem itp. (ja do tego użyłam pałeczek do sushi, nic innego nie miałam pod ręką ;)). Gdy farba nie ma już żadnych „nierówności” (kolorystycznych ani strukturalnych) wylewamy trochę na korytko do malowania. Tutaj tip: jeśli korytko wyłożycie dokładnie streczem, po malowaniu wystarczy zdjąć folię i wyrzucić, a korytko będzie niemal jak nowe J

Zanurzamy wałek, rozprowadzamy na nim farbę i zaczynamy malowanie – najlepiej od środka wybranej powierzchni, idąc kolejno w górę, dół i na boki – aczkolwiek tu techniki są różne. Najważniejsze jest to, aby ostatnie pociągnięcia odbywały się w tym samym kierunku (czyli np. z góry na dół) i żeby starać się rozprowadzać farbę równomiernie, dociskając wałek cały czas z taką samą siłą.

Ten Dulux rozprowadza się bardzo dobrze, ale przed nałożeniem drugiej warstwy trzeba zaczekać aż pierwsza dobrze wyschnie – najlepiej kilka godzin. W przeciwnym wypadku może zdarzyć się, że wraz z rozprowadzaniem świeżej warstwy wałek ściągnie poprzednią jeszcze wilgotną i na ścianie powstaną przetarcia.

Po wyschnięciu wszystkich warstw (malujecie do uzyskania żądanego efektu – kolorytu i jednolitości) zdecydowanym ruchem zrywamy warstwy. W naszym wypadku, przy tak kontrastowym kolorze, po zdjęciu taśmy malarskiej wyszły różnego rodzaju niedoróbki – farba przy brzegach była nałożona nierówno i Tata Kazika poprawiał wszystkie krawędzie ręcznie, małym pędzelkiem J

Wyszło idealnie, w dzień farba wygląda na turkusową, po ciemku i przy sztucznym oświetleniu raczej na bardziej stonowaną i niebieską – ale takiego efektu się spodziewaliśmy.





Jeśli do tej pory obawialiście się własnoręcznego odświeżania pokoju dla Waszych (obecnych i przyszłych) dzieciaków – namawiam, bo koszt finansowy jest naprawdę niewielki!

0 komentarze:

Trymestr 3 na kartonach!

stycznia 03, 2016 0 Comments

Miesiąc 7 to absolutnie najlepszy czas ciąży :)

Chodzę jeszcze do pracy i wprawdzie często muszę zwalniać tempo, ale nadal jestem użyteczna. W dodatku w końcu wyraźnie widać mój brzuch, z którym nagle, z dnia na dzień połączyła mnie jakaś więź. Uwielbiam się po nim głaskać (może nie wtedy gdy ktoś patrzy…) i wyglądam jak wariatka kiedy z nim rozmawiam. Nie chce mi się już tak mocno spać, nadwrażliwość na zapachy w końcu ustąpiła, przyzwyczaiłam się do brania tych wszystkich leków, jedzenie nie jest jeszcze aż tak mocno ograniczone, włosy w końcu naprawdę przestały mi wypadać i wyglądają całkiem nieźle (tak, wiem że po porodzie wszystkie wypadną nagle i nieoczekiwanie, ale póki co całkiem je lubię), czuję się uspokojona tym że donosiłam ciążę tak długo i w końcu pozwalam sobie na nieśmiałe oznaki radości ze względu na to że rośnie we mnie Dzieciak.

Jednak miesiąc 8 przynosi wiele zmęczenia. Bierzemy się za przeprowadzkę (nie było wyjścia...), remont, przygotowanie świąt, w grudniu czeka mnie również ostatnie przekazywanie obowiązków w pracy przed przejściem na obowiązkowy urlop, a to wszystko w atmosferze przymusowego wypoczynku... Doba jednak się nie rozciąga i niestety ale na nogach jestem nonstop. Niekiedy na kolanach, na podłodze nowego mieszkania, albo na drabinie pod sufitem. To wszystko skutkuje tym, że w tygodniu przedświątecznym przez tydzień nie jestem w stanie chodzić z powodu obrzęku wszystkiego - stopy przypominają kopyta słonia (czy słoń ma kopyta? hmmm...), a jedyną porządną metodą jest , smarowanie ich na noc maścią końską i podkładanie pod nie kolejnych poduszek. I tak kilka dni pod rząd. Na szczęście po tygodniu zaczynam odczuwać ulgę, a dzięki naszym doświadczeniom będę w stanie napisać Wam jak skutecznie pomalować ścianę w pokoju dziecka oraz zrobić kilka innych rzeczy ;)

0 komentarze: