Wyzwanie: malowanie!
Zanim zabraliśmy się za remont wydawało nam się, że zajmie
jakieś dwa dni. No bo w sumie co to jest – szybkie malowanie, celem odświeżenia
mieszkania, i już!
Ostatecznie te dwa dni rozciągnęły się na niemal miesiąc,
morderczej pracy po kilkanaście godzin dziennie – amator, kobieta w 7/8
miesiącu ciąży i co jakiś czas koledzy wpadający z pomocą. Niestety, gdy już
się zabierzecie za zrobienie czegokolwiek po swojemu, natychmiast okazuje się,
że tysiąc innych miejsc się sypie, wygląda gorzej niż powinno, albo wręcz
odpada na głowę. No ale nie ma tego złego, udało nam się uporać w podstawowym
zakresie z tym co chcieliśmy, zostawiliśmy mnóstwo niedoróbek które kłują nas w
oczy, nierówności, plam, niedomalowań – i przesunęliśmy to wszystko na „remont
za jakieś 5 lat, gdy uda nam się odłożyć pieniądze i Kazik już podrośnie”.
Jedną z najważniejszych kwestii było przygotowanie pokoju dla naszego przyszłego syna. Wymyśliłam sobie,
że chciałabym aby ściana pod którą postawimy łóżeczko kontrastowała z innymi
tak, aby wzbudzać jego ciekawość i jednocześnie stworzyć mu ciekawy zakątek,
odmienny od zwyczajnych czterech kątów w kolorze „nietuzinkowy ecru”. Jakiś
czas sprzeczaliśmy się odnośnie odcienia tego koloru i ostatecznie postanowiłam
zaufać Tacie Kazika, który jednak ma większe wyczucie kolorystyczne ode mnie –
a przede wszystkim umie sobie wyobrażać przestrzeń (mój mózg posiada jakąś dysfunkcję
w tym zakresie). Tym sposobem nabyliśmy farbę Turkusowy Archipelag (do tej pory nie mogę wyjść z podziwu odnośnie
tych romantycznych nazw śmierdzących farb do ścian i sufitów!) z serii
Kitchen&Bathroom Duluxa. Czemu akurat ta seria? Poza odpowiednim kolorem –
staraliśmy się malować mieszkanie farbami jako tako zmywalnymi, biorąc pod
uwagę kolejny remont dopiero za kilka lat oraz perspektywę rosnącego brzdąca,
uczącego się chodzić i macającymi łapkami wszystko co znajdzie na swojej
drodze. Pozostałe ściany pokryliśmy więc serią Easy Care, ale ta nie miała
odpowiednio intensywnego turkusowego odcienia, więc postanowiliśmy wykorzystać
te przeznaczone do miejsc narażonych na wilgoć i trudne warunki – zważywszy że
chodziło o ścianę umiejscowioną przy łóżeczku niemowlaka uznaliśmy że to jak
znalazł.
I rzeczywiście było to strzał w dziesiątkę – okazało się że
te farby są mniej toksyczne, śmierdzące i nawet ciężarna (oczywiście uzbrojona
w maseczkę!) może oddać się malowaniu ściany.
Za puszkę 2,5 litrową zapłaciliśmy około 75 zł, na potrójne
pokrycie ściany (wystarczyłyby pewnie 2 warstwy, ale zamalowywaliśmy własne niedociągnięcia,
więc trzecia poszła profilaktycznie) wykorzystaliśmy pewnie jakąś 1/5 objętości…
No dobrze, ale jak
się za to w ogóle zabrać?
Zaczynamy od zabezpieczenia pomieszczenia – całe dokładnie
odkurzamy, następnie podłogę wykładamy folią (lepsza jest gruba, najcieńsza i
najtańsza szybko się drze i okropnie ślizga pod nogami, szczególnie jeśli pod
nią są panele, deski lub terakota) i przyklejamy do listew przypodłogowych za
pomocą szerokiej taśmy malarskiej. Malowaną ścianę dokładnie oddzielamy od
niemalowanych poprzez naklejenie na niemalowane powierzchnie taśmy malarskiej –
szerokiej, a najlepiej dwóch pasków jeden obok drugiego (wałek lub czasami za
daleko polecieć i pomazać nie tą ścianę, którą powinien). Najlepiej przyklejać
pasy jak najdłuższe, im więcej łączeń tym więcej szans na nierówności!
Ścianę dokładnie zmiatamy czystą szczotką, aby mieć pewność że nie pozostały na niej żadne paprochy.
Ścianę dokładnie zmiatamy czystą szczotką, aby mieć pewność że nie pozostały na niej żadne paprochy.
Zakładamy odzież ochronną (w wypadku ciężarnych –
najlepiej w ogóle nie malować, ale jeśli się za to zabieracie to koniecznie
pamiętajcie o maseczce i rękawiczkach!) i otwieramy farbę, którą musimy
najpierw dokładnie rozmieszać, np. starym śrubokrętem itp. (ja do tego użyłam
pałeczek do sushi, nic innego nie miałam pod ręką ;)). Gdy farba nie ma już
żadnych „nierówności” (kolorystycznych ani strukturalnych) wylewamy trochę na
korytko do malowania. Tutaj tip: jeśli korytko wyłożycie dokładnie streczem, po
malowaniu wystarczy zdjąć folię i wyrzucić, a korytko będzie niemal jak nowe J
Zanurzamy wałek, rozprowadzamy na nim farbę i zaczynamy
malowanie – najlepiej od środka wybranej powierzchni, idąc kolejno w górę, dół
i na boki – aczkolwiek tu techniki są różne. Najważniejsze jest to, aby
ostatnie pociągnięcia odbywały się w tym samym kierunku (czyli np. z góry na
dół) i żeby starać się rozprowadzać farbę równomiernie, dociskając wałek cały
czas z taką samą siłą.
Ten Dulux rozprowadza się bardzo dobrze, ale przed
nałożeniem drugiej warstwy trzeba zaczekać aż pierwsza dobrze wyschnie –
najlepiej kilka godzin. W przeciwnym wypadku może zdarzyć się, że wraz z
rozprowadzaniem świeżej warstwy wałek ściągnie poprzednią jeszcze wilgotną i na
ścianie powstaną przetarcia.
Po wyschnięciu wszystkich warstw (malujecie do uzyskania
żądanego efektu – kolorytu i jednolitości) zdecydowanym ruchem zrywamy warstwy.
W naszym wypadku, przy tak kontrastowym kolorze, po zdjęciu taśmy malarskiej
wyszły różnego rodzaju niedoróbki – farba przy brzegach była nałożona nierówno
i Tata Kazika poprawiał wszystkie krawędzie ręcznie, małym pędzelkiem J
Wyszło idealnie, w dzień farba wygląda na turkusową, po
ciemku i przy sztucznym oświetleniu raczej na bardziej stonowaną i niebieską –
ale takiego efektu się spodziewaliśmy.
Jeśli do tej pory obawialiście się własnoręcznego
odświeżania pokoju dla Waszych (obecnych i przyszłych) dzieciaków – namawiam,
bo koszt finansowy jest naprawdę niewielki!
0 komentarze: